KULTURA » TEKSTY, ARTYKUŁY, PUBLIKACJE

Autor: Andrzej Sontag

Sytuacja zwierzyny drobnej w Polsce

Od niemal dekady, a może więcej, obserwujemy kryzys populacji zwierzyny drobnej, która bytuje w naszych, zwłaszcza polnych łowiskach. Polskie łowiska polne obfitowały niegdyś w kuropatwę i zająca. Dzierżawiące te obwody koła łowieckie oprócz polowań organizowały odłowy, które tak właściwie były jeszcze jednym polowaniem, i polowania dewizowe. Nierzadko odłowy zajęcy były przeprowadzane w obszarach leśnych i zagajnikach śródpolnych. A mimo to roku następnego nie obserwowano obniżenia się stanów ilościowych tych gatunków. Koła łowieckie prowadziły gospodarkę hodowlana opartą o wieloletnie doświadczenia i rozwiązania, które się sprawdzały i przynosiły rezultaty.

I nagle następuje kryzys, następuje gwałtowne obniżenie się stanów ilościowych tych dwóch gatunków, mówi się o zagrożeniu gatunku. Czy był to proces, którego żeśmy nie dostrzegli, czy była to jednorazowa przyczyna, która gwałtownie przyczyniła się do zmian. Nad tym problemem pochylali się najwybitniejsi specjaliści, mówiono o wielu przyczynach, a kryzys trwa i nie możemy mówić o jego ustępowaniu.

W międzyczasie kraj nasz wszedł do Unii Europejskiej, zaczęły nas obowiązywać jej prawa i dyrektywy. Z pewnością w pewnych obszarach jest to dla naszego kraju, w tym dla tzw. środowiska naturalnego i bytującej w stanie wolnym zwierzyny, korzystne. Unia Europejska pochyla się nad problemami ekologii, umie nawet zablokować nasze inwestycje. Ale czy rozstrzygnie jak opanować kryzys populacji zwierzyny drobnej w Polsce, to wątpię.

Jak sądzę, zaletą polskiej gospodarki łowieckiej jest jej jak najbardziej naturalny charakter. Mamy przykłady z innych państw Unii Europejskiej o sposobach hodowli, gdzie ogradza się teren, eliminuje drapieżniki, intensywnie dokarmia. Były takie próby i w Polsce, ale nie bardzo się sprawdziły. Ogrodzony teren, eliminacja drapieżników powoduje wzrost liczby innych gatunków, które są źródłem pożywienia dla drapieżników, co w konsekwencji doprowadziło do wzrostu liczby drapieżników skrzydlatych, przed którymi jeszcze nie zbudowaliśmy ogrodzenia. Czy to skuteczna droga, nie wiem. Pamiętamy z historii jak to chińczycy walczyli z plagą ptaków wyjadających zasiewy i ziarno, obniżając plony. Gdy je wybito okazało się, że jest plaga robaków, insektów, które powodują inne zagrożenia. Naruszono niezwykle delikatną równowagę w przyrodzie, która jest podstawą jej funkcjonowania. Czy kryzys populacji zwierzyny drobnej w Polsce jest efektem naruszenia tej równowagi i czy jest wynikiem działalności człowieka?

Obserwując ostatnie stulecie, a nawet wiek XIX mówimy o rozwoju cywilizacyjnym człowieka. O jego postępie w nauce, technice, technologii. Człowiek zbudował sobie broń atomową, którą próbował bez opamiętania na lądzie i pod ziemią. Wierci w ziemi dziury szukając surowców, zaczął wiercić pod dnem oceanów. Zaczął klonować żywe organizmy.

Ale czy my, polscy myśliwi zamiast zachowywać nasze naturalne warunki rozwoju zwierzyny drobnej, mamy ją klonować? Przy rozwoju cywilizacyjnym mówi się o osiągnięciach i korzyściach. O kosztach raczej się milczy. Ale człowiek działa przecież w przyrodzie, która jest też jego naturalnym środowiskiem. I człowiek czuje to podświadomie, bo gdy przychodzą wakacje to chce jechać nad wodę, do lasu, do przyrody. W przeszłości człowiek żył z przyrodą jako czymś naturalnym. Nie miał zatrutych wód, zdewastowanych obszarów. To człowiek jako gatunek przyczynił się najwięcej do zmiany swojego otoczenia. A tym otoczeniem jest przyroda, która płaci za jego rozwój i przyjemności.

Czy kryzys populacji zwierzyny drobnej jest wynikiem działalności człowieka, tym razem w obszarze gospodarki rolnej i zmian jakie w niej nastąpiły w ostatnich dziesięcioleciach. Czy jest to też wynikiem badań naukowych, które zajęły się gatunkami uznanymi za zagrożone (drapieżniki skrzydlate), zmian uznanych za humanitarne (okresy ochronne dla szkodników łowieckich - sroki, szczepienia lisów). Dobrym przykładem jak zmienia się podejście naukowe człowieka do zagadnienia jest problem drapieżników i szkodników łowieckich. Przecież kiedyś koła i myśliwi mieli obowiązek walczyć z nimi i je likwidować. Strażnicy musieli przedstawiać dowody na odstrzelone szkodniki, koła miały obowiązek wykładać zatrute jaja w celu eliminacji zagrożeń dla zwierzyny łownej.

Na zagospodarowanie łowieckie łowisk koła otrzymywały dotacje z gmin. Czy zmiana tego podejścia, rozwój populacji drapieżników, ich terytorialny rozrost, obejmowanie w posiadanie terytoriów, które nie były ich naturalnym miejscem występowania (miasta), powoduje kryzys, a my myśliwi musimy ze smutkiem spuścić głowy i powiedzieć - jesteśmy bezsilni, zmiany następują, nic nie poradzimy? Gdy dodamy do tego niegdyś masowe i obowiązkowe stosowanie środków chemicznych, zmiany w gatunkach upraw, odejście rolników od sadzenia gatunków uznanych za nieopłacalne, a które były naturalnymi siedliskami dla zwierzyny drobnej, to powinniśmy się poddać? No bo jaki wpływ mieli myśliwi na stosowaną na wielką skale melioracje, na przeznaczanie ziemi ornej na działki rekreacyjne, na zabudowywanie jezior ośrodkami turystycznymi, na zmianę upraw rolnych na ogrodzone sady, na budowę dróg gminnych i powiatowych. Czy gdzieś ich przebieg konsultowano z myśliwymi?

Myśliwi, gospodarze łowisk polnych nie opuścili rąk i w miarę swoich możliwości prowadzą działania, których celem jest poprawa stanów ilościowych zwierzyny drobnej w ich łowiskach. I nie są to działania, jak niektórzy twierdzą, by móc na coś polować. Tak jak wędkarze zarybiają zbiorniki wodne, by mieć satysfakcję z odłowionych ryb, tak myśliwi maja satysfakcję, że ich łowisko nie jest tylko przestrzenią pól.

Koła przeznaczają znaczne środki na introdukcję zwierzyny drobnej. Kupują ją w O.H.Z., maja własne inkubatory, sprowadzają zza granicy. Niektóre okręgi prowadzą akcje wpłat przez koła dzierżawiące w ich okręgu obwody, na fundusz rozwoju populacji zwierzyny drobnej, z którego potem przyznają dotacje kołom. Niektóre koła prowadzą własna ocenę jakości zakupionych w O.H.Z. zwierząt. Padłe osobniki są badane by stwierdzić przyczynę upadku. Stwierdzano gruźlicę i podawano w karmie odpowiednie preparaty. Koła zakupują działki gruntów w swych łowiskach, zakrzaczają, budują zbiorniki i stawy śródpolne, wszystko dla rekompensaty zmian środowiskowych. Te działania są podyktowane chęcią odrodzenia zwierzyny drobnej w ich łowiskach. Ich celem nie jest odstrzał przez myśliwych, czy chęć zorganizowania polowania dewizowego. Celem jest odrodzenie się populacji kuropatwy i zająca.

Ale czy te działania poszczególnych kół lub okręgów przyniosą rezultaty? Problem odrodzenia się zagrożonych gatunków zwierzyny łownej nie powinien spoczywać tylko na myśliwych czy Polskim Związku Łowieckim. To nie działania myśliwych przyczyniły się do kryzysu i drastycznego spadku pogłowia. Czy działania jednego koła, które intensywnie introdukuje zwierzynę, zwalcza zagrożenia, a sąsiednie nic w tym kierunku nie robi, przyniosą efekt. Odrodzenie populacji zająca i kuropatwy, gatunków rodzimych, powinny być objęte programami rządowymi. Powinny w tym uczestniczyć starostowie, mając stosowne programy i środki na odbudowanie stanów ilościowych tych gatunków. Terenem intensywnej introdukcji winien być objęty cały powiat lub przynajmniej jego część, obejmująca kilka sąsiadujących ze sobą obwodów. Winno się do tego działania włączyć Państwowa Straż Łowiecką, sołtysów i administracyjne nakazy dotyczące odpowiedzialności za psy i koty.

Działalność człowieka doprowadziła do zatrucia rzek, a najlepszym przykładem jest Ren. Rzeka ta stała się kanałem wodnym, pozbawionym życia. Do przywrócenia w niej życia, przywróceniem jej środowisku nie zobowiązano tylko wędkarzy. Był to program państwowy, rządowy, a nawet między państwowy, do realizacji którego włączyły się organizacje międzynarodowe. Jedno państwo leżące nad Renem w swej pojedynczej działalności nie było by w stanie oczyścić Renu. Sami polscy myśliwi, pozbawieni wsparcia i środków nie są w stanie przywrócić kuropatwy i zająca polskim polom. Jeżeli naszemu państwu, które czuje się odpowiedzialne za poszczególne obszary jego działania, a środowisko naturalne człowieka jest podstawą jego egzystencji, zależy na zachowaniu rodzimych gatunków zwierząt, które są przecież własnością Skarbu Państwa, to powinno włączyć się w ich ochronę.

Tak jak dzisiejsze lasy nie mogą się odbyć bez planowej gospodarki leśnej Lasów Państwowych, jak rzeki nie są w stanie bez ingerencji człowieka oczyścić się i spokojnie spłynąć do Bałtyku, tak samo polskie łowiska nie są w stanie same przywrócić zająca i kuropatwy. Po napisaniu dziesiątek opracowań i książek na temat przyczyn spadku populacji zająca i kuropatwy i ich odnowy, czas na działania. Polski Związek Łowiecki ma potencjał, który jest w stanie problem udźwignąć, ale musi mieć wsparcie rządowe. Wiemy jaki kłopot ma nasze państwo z budżetem, że na wszystko brakuje, że się szuka oszczędności i próbuje ciąć wydatki. Że była powódź i straty, w znacznej części z winy człowieka. Że potrzebne są środki by pomóc poszkodowanym. Ale w powodzi ucierpiała też zwierzyna i to zwłaszcza drobna, bytująca na polach i łąkach. Czy spróbowano oszacować straty? Robią to myśliwi, których w ich działaniu nikt nie wspiera, a liczy się na efekty. Zwierzyna jest własnością Skarbu Państwa, za gospodarkę jej populacjami odpowiadają myśliwi. Ale czy tylko oni maja ponosić koszty w okresie katastrofy powodzi?

W ogólnych stratach jest to dla decydentów problem marginalny. Myśliwi się zmobilizują i jak bywało w przeszłości wesprą kolegów z terenów po powodziowych, ale będzie to ratowanie doraźne, tymczasowe. Potrzebne są programy całościowe dla całego kraju, oparte o środki państwowe, żebyśmy nie dożyli czasów, kiedy kuropatwę i zająca zobaczymy tylko na fotografii.

Polski Związek Łowiecki wiele czynił i czyni dla polskiej przyrody tzw. "naturalnego środowiska", w którym bytuje nasza zwierzyna łowna. Możecie państwo przeczytać w sprawozdaniu na obecny zjazd, ile wysiłku i pracy zostało poniesione dla, nie tylko rozwoju ale do podtrzymania gospodarki łowieckiej. Należą się podziękowania naszej organizacji i Zarządowi Głównemu P.Z.Ł. za ostatnie 5 lat działalności, która jest opisana w sprawozdaniu, dobrze oddającym prawidłowość działania Polskiego Związku Łowieckiego.

Andrzej Sontag
Prezes ORŁ w Łodzi